„Rok Życia Konsekrowanego” –przydałoby się coś zorganizować, niepokoi natrętna myśl. Owo „coś” rozbija się najczęściej o czas, którego drapieżnie brakuje. I tu jest poważny błąd, a może i poważna wina. W mieście, w którym jesteśmy i pracujemy od ponad 120 lat, niektórzy nie znają nas!!! Przechodnie w Sączu, pytani o Biały Klasztor, wskazują najczęściej sąsiedni kościół,
pytani o Siostry Niepokalanki reagują zakłopotaniem. Jest więc okazja, bardzo konkretna, aby to ponaprawiać. Poopowiadać o sobie. Zorganizować coś, czego główną ideą byłoby:
przybliżenie ludziom, zwłaszcza mieszkańcom Nowego Sącza i najbliższych okolic, postaci Błogosławionej Marceliny Darowskiej i jej dzieła, w tym również i pracy sióstr z Białego Klasztoru.

Powiedzieć, że Siostry prowadzą tutaj:
– Technikum Gastronomiczno-Hotelarskie, również z klasą turystyczną,
– Zasadniczą Szkołę Gastronomiczną,
– Przedszkole – od września 2011 roku,
– Szkołę Podstawową, która ruszy od września 2015 roku,
– Ciastkarnię „Biały Klasztor”, która działa od pięciu lat i której wypieki powszechnie chwalą, ale mało kto wie, że powstała po to, aby wspomagać finansowo nasze szkoły średnie, w których dzięki temu od dwóch lat nauka jest bezpłatna.

Więc może by tak: „Dzień błogosławionej Marceliny Darowskiej w Białym Klasztorze” – pada w natchnieniu myśl!? … i zapuszcza korzenie. Naturalnie musi być Msza Święta, od niej się wszystko rozpocznie, potem – w wykonaniu naszych uczennic – refleksja artystyczna zatytułowana: „Rzecz o Błogosławionej Matce Marcelinie i jej Zgromadzeniu”, która ma ukazać życie, osobowość i zadania, które zgodnie z odczytaną myślą Bożą realizowała nasza Założycielka.

To były te stałe i wiadome punkty programu a potem…
Potem się zaczęło i potoczyło: wywiadami, plakatami, a przede wszystkim ludzką życzliwością, aż wreszcie urodził się festyn.
Festynu dotąd w klasztornych obejściach nie widziano, ani co ważne nie słyszano, bo ryk harleyów to niewątpliwie skrajne przeciwieństwo ptaszęcego świergolenia, zadomowionego z dawna w zieleni klasztornych ogrodów. Toczą się rozmowy, zapadają decyzje, a po nich, nagle parkingowy standard, jedna z najmłodszych inwestycji tutejszego domu, wypiętrzył się sceną.
Sceną, która nie dawała o sobie zapomnieć, bo po prostu była jedną nieustającą akcją, niewątpliwie akustyczną. Wśród dowcipnych zapowiedzi, błyskotliwych zapowiedzi i trzymania ręki na pulsie, naczelny magik imprezy działał.

Ciągle coś:
wbiegano i zbiegano ze sceny, tańce, balet klasyczny, awangardowy, chóralne i solowe, śpiewy.

Trzeba było widzieć młodych adeptów sądeckiego Pałacu Młodzieży:
– malutkie baleriny w nostalgicznym tańcu lalek,
– potem smukłe śliczne dziewczynki z klasycznym repertuarem,
– po nich, to już całkiem inna bajka w młodzieżowym wykonaniu,
– ale jeszcze gimnastyka artystyczna, świetna, tętniąca nowoczesną, młodzieżową muzyką.

Nie sposób zliczyć wokali: od uroczej trzylatki z mikrofonem, który obejmować trzeba było dwiema rączkami, bo tak był ogromny, po naprawdę dojrzałe, ciekawe brzmienia młodych wykonawców.

Wytrwali zasiadacze podscenicznej widowni, i ci, co bez przymusu przysiadali na chwilę, znęceni dobrą i ciekawą akcją, a również i ci, którym bieganie od atrakcji do atrakcji dało się we znaki, obdzielali szczodrze hucznymi brawami, każdego, bez wyjątku, artystę.
Obdzielały i Siostry słodkimi, kolorowymi pierniczkami. Kto ogarnie loterię fantową i tabuny pluszaków, gier, zabawek, a przede wszystkim radość maluchów, tych naprawdę mniej czy bardziej nieletnich i tych, których dogoniło na chwilę, dawno minione, beztroskie dzieciństwo. Radość doskonała i wszechogarniająca.
Zjeżdżalnie dmuchane, Straż Pożarna, Pogotowie Ratunkowe ,Straż Graniczna, strzelnica, jakieś akcje: książko- i ciuchobrania. A jeszcze kulinaria: żurki siostrzane , bigosy, wypieki z biało-klasztornej ciastkarni, no i catering kuszący frytkami, kiełbaskami ,hot-dogami i innymi okolicznościowymi specjałami, nie obeszło się bez lodów od Korala gratisowych i dobrych.
Bezkonkurencyjny był jednak wjazd banderii harleyów. Motory cudne, zadbane, jakby zjechały z najdroższych salonów świata. Motory, jak surrealistyczna karuzela, woziły kipiące szczęściem dzieciaki i tych, którzy nie potrafili się oprzeć wdziękowi tej mechanicznej konnicy, pełnej błyszczenia, fantazji i jak to dzisiaj się mówi w młodzieżowym żargonie, dobrze wypasionej.
Byli tacy, co dopatrzyli się jeszcze jednej zdumiewającej rzeczy. Mur. Stary, kamienny, masywny mur, odgradzający posesję klasztoru od miejskiego świata, otworzył szeroko swe bramy i pozwolił, by nagarnęły się na tę stronę zwykle zamkniętą i chronioną gromady zaciekawionych, festynowo radosnych ludzi. I on zapewne tylko wiedział, ilu ich było.

O pełnych godzinach, o czym skrupulatnie przypominano na wszechwładnej scenie, gromadzili się ludzie przed główną furtą klasztoru. Chęć zobaczenia czegoś, tajemniczego w podtekście, na czym zwykły Kowalski nie miał raczej szans zawieszenia wzroku, mobilizowała i zbroiła w cierpliwość. Nikt ostatecznie nie musiał się spieszyć. Spokojnie czekaliśmy aż się zejdą wszyscy zainteresowani. Grupy były dość liczne, gdy docieraliśmy do kaplicy, napełniała się szczelnie. Mijało się korytarze, jasne, wysokie, klatkę schodową wspinającą się czworobocznie, wzdłuż ścian przez dwie kondygnacje, z ładnym ażurem metalowych poręczy. Na ścianach XIX wieczne duże obrazy: niektóre pędzla s. Celiny, córki Michałowskiego. Kaplica przestrzenna, wysoka, przykryta stropem zdobionym stiukami. Od tyłu pod chórem i po bokach imponujące stalle zakonnic. Środkiem biegną dwa rzędy ławek dla dziewcząt.

Kaplica w trakcie renowacji.
Ściana główna, z dużą błękitną niszą, w której stoi posąg Niepokalanej. Nisza obwiedziona okazałą złocistą ramą, świetnie komponuje z ciepłymi brązami malowanego piaskowca. Marmoryzacja i pięknie wydobyte obłoki na błękitnej ścianie niszy, unoszące niejako figurę, dają pewne wyobrażenie o pierwotnym wyglądzie wnętrza. Tutaj można było usłyszeć niedługą opowieść o głównej bohaterce dzisiejszego dnia, o Zgromadzeniu, które założyła i krótką jego historię. Wychodząc z kaplicy trafiamy spojrzeniem do wirydarza, wewnętrznego ogrodu, gdzie wśród kwiatów, szczególnie róż, i zieleni króluje na niewielkim cokole Madonna z Dzieciątkiem dłuta niedawno zmarłej niepokalanki, s Tadei. Wchodzimy na piętro i jesteśmy w szkole, działającej do dzisiaj od 1897roku. Korytarze jasne, wysokie, wyłożone starym, dobrze utrzymanym dębowym parkietem. Na ścianach niekończące się galerie zdjęć: uczennice w mundurkach. Najstarsze z początków ubiegłego wieku i najmłodsze dopiero co uwiecznione na ścianie. Czasem pojawi się, w sobie tylko wiadomej sprawie, młodziutka dziewczyna i przystanie grzecznie z boku, przepuszczając zwiedzających.

Ciekawe spojrzenia odnotują ze zdziwieniem: ten sam granatowy marynarski kołnierz, biała bluzka, spódnica, czyżby zbiegła z którejś fotografii?

Klasy zadbane, czyste, wyposażone jak trzeba.
Mijamy pracownie: j. angielskiego, polonistyczną, geograficzną, trafiamy do pracowni obsługi konsumenta, komputerowej, multimedialnej i stajemy przy drewnianym przepierzeniu, które zamyka korytarz.
Otwieramy drzwi i jesteśmy w innym świecie – przedszkole. Jest barwnie, czysto i wesoło. Sale kolorowe, malutkie krzesełka, stoliczki, na półeczkach zabawki: pluszowe misie, lale, samochody, wystawki własnoręcznych arcydzieł, i długo by jeszcze wyliczać.
W głębi rozległy taras przykryty kondygnacją kolejnego piętra, gdzie można się bawić niezależnie od pogody. Przez piękne kamienne łuki arkad widać zalany słońcem ogród. Zaglądając ciekawie do kolejnych pomieszczeń opuszczamy powoli przedszkole. Znów schody korytarze i jesteśmy na zewnątrz przy głównej bramie klasztoru.

Brama.
Brama, zazwyczaj zamknięta na kłódkę, dzisiaj otwarta szeroko – zaprasza.
Jesteśmy w tak zwanym klauzurowym ogrodzie. Ładnie tu jakoś, intensywnie zielono i kwietnie. Ptaki swoją piosenką zdają się oswajać ciszę. Usłużna pamięć potrąca słowa:

„Panie dobrze nam tu być”. Wszystko skąpane w ciepłych promieniach popołudniowego słońca.

Choć po przeciwnej stronie domu mocne uderzenie i nasilony hałas, to tutaj tego nie słychać, trwa niewymuszona cisza. Cichniemy i my porwani nastrojem miejsca.
Boczną odnogą głównej alei, trafiamy na cmentarz zakonny. Są to katakumby.
Starsza część, przykryta kopcem ziemnym, jest rodzajem krypty do której prowadzi ciekawa monumentalna brama. Młodsza, usytuowana na zewnątrz, wzdłuż głównej alejki, jest odkryta. Szeregi owalnych białych tabliczek z imionami i datami przyciągają wzrok. Jest to wieczyste miejsce spoczynku sióstr niepokalanek.

Ostatni etap naszej wędrówki, najciekawszy, to autentyczna cela zakonna błogosławionej Matki Marceliny. Mieszkała tutaj, gdy przyjeżdżała do Nowego Sącza. Zachowało to miejsce sporo autentycznych i ciekawych pamiątek po naszej Założycielce i całkiem pokaźny wybór Jej pism. Warto tam wpaść kiedyś samotnie, zasiąść w bujanym fotelu i spotkać się z Nią osobiście …jest to możliwe, dla upartych i dociekliwych na pewno…!?

Tak oto upływał nam Dzień błogosławionej Marceliny Darowskiej 20 czerwca 2015 roku u Sióstr Niepokalanek w Nowym Sączu. „Co darował, co wziął” okaże się w przyszłości.