Wróciwszy do Jarosławia, gdzie nań czekałam opowiedział mi o tym (Kołodziejski). Ruszyłam z S. Paulą, która mi zwykle w podróżach mych towarzyszy, aby miejscowość tę zwiedzić.
Była to realność należąca ongi do O.Franciszkanów, fundowanych przez św. Kingę, zniesionych przez Józefa II. Dwa budynki stare i nędzne, zapuszczenie niedbałe, niegospodarne, zniszczenie i nieład wszędzie – oto, co się oczom naszym przedstawiło i raczej zrażało, niż pociągało serce. Ale ono niezależnie od woli i rozumu człowieka, a przystępne działaniu łaski, wpływ jej uczuło, że to jest miejsce naznaczone wolą Pana, na gniazdko dla Zgromadzenia.
I odtąd wszystko nas w tym przekonaniu utwierdzało, a ile razy, wśród trudności zewnętrznych, tłumnie powstających, chciałam przypuścić, że możnaby znaleźć coś dogodniejszego, coś łatwiejszego do nabycia, Pan się zasłaniał, odwracał i dziwny zamęt wnętrzny powstawał.
Trzy tygodniowy pobyt mój z S. Paulą w Nowym Sączu był dla mnie jednym promieniem świetlanym i szczęściodajnym wnętrznie. Wesele było ponad ból. Słowa, które mi Pan Jezus w sercu powiedział (w Niżniowie, w loży, 18 kwietnia) gdy Go prosiłam, aby mi nie odmawiał swojej pomocy w sprawie czwartego domu, dał łaskę Swą i potrzebne z nią środki: „Dam Wam i dawać będę” przystosował mi się do Sącza, miłym i drogim mi go uczyniły.