s. Kanonik Zdzisław Zyzda przybył do nas 40 lat temu. Został naszym kapelanem po ks. Jeżowskim i krótkim sprawowaniu tej funkcji przez ks. Zenona Rogoziewicza w 1971 roku. Obaj jego poprzednicy wcześniej odeszli do Pana.
Ks. Kanonik był u nas kapelanem przez 30 lat aż do roku 2001. Wtedy złożył swoją rezygnację ze stanowiska kapelana klasztoru, ale poprosił o możliwość zamieszkania nadal na kapelanii. Wyremontowano wtedy i dostosowano na mieszkanie dla Niego niepotrzebną już wtedy salkę katechetyczną, w której właśnie On sam prowadził lekcje religii dla samochodówki.
Był bardzo skromnym człowiekiem i bardzo gorliwym kapłanem, wspaniałym mówcą. W dowód wyróżnienia za gorliwie pełnioną posługę kapłańską otrzymał w 1966 roku diecezjalne odznaczenie Expositorium Canonicale. W 1974 roku diecezjalny przywilej Rochetto et Mantello, ale nigdy w nim nie chodził. On żadnych wyróżnień nie cenił. Mówił, że nie znosi żadnych nadzwyczajności. Nie lubił też, by mu składać jakiekolwiek życzenia, ani imieninowe, ani świąteczne – choć później jednak zmienił się nieco pod tym względem i nawet przyjmował gości. Częstował ich barszczem i wafelkami własnej roboty. Lubił kuchcić i znał się na tym.
Swoje cierpienie znosił cicho i bez narzekania. A cierpiał bardzo. Kiedyś będąc na pogrzebie uderzył się o jakiś grób. Noga bolała coraz bardziej. Niedługo potem miał operację na przepuklinę. Powiedział wtedy lekarzowi o nodze, ale ten stwierdził, że ważniejsza jest przepuklina, a o bolącej nodze pomyśli się później. Później jednak o nodze nikt nie myślał, a ona nie tylko bolała, ale zrobiła się rana już nie do wyleczenia i mimo przeszczepów robionych aż pięć razy, nogę trzeba było amputować. Czasem bolała Go aż do czubków palc, których przecież nie miał. Noga „zdrowa” z powodu cukrzycy i słabego krążenia nadawała się również do amputacji, ale nie mógł się na to zdecydować. Rany bolały go niemiłosiernie. Nie skarżył się, jedynie usprawiedliwiał tym bólem swoje absencje na naszej Mszy św. Odprawiał wtedy Mszę św. u siebie, a towarzyszyły mu w tym kolejno różne siostry. Z czasem tracił wzrok i trudno Mu było wyczytać nawet te duże litery w Mszale. W tym roku ks. biskup zwolnił Go z odmawiania brewiarza zamieniając go na różaniec. W ostatnim tygodniu życia zdrowie nagle załamało się. Lekarz stwierdził niedrożność jelit i konieczność operacji, która odbyła się 15 marca. Po operacji nie odzyskał świadomości i po czterech dniach zmarł w sam dzień św. Józefa – 19 marca. Jadąc na operację powiedział pielęgniarkom, że śmierci się nie boi – zresztą wyczekiwał jej. Na stole operacyjnym jeszcze zażartował: jak bym umierał podczas operacji to mnie obudźcie!”.
Pogrzeb odbył się 23 marca. Rano trumna została przewieziona do nas, do oratorium. Tam zgromadziłyśmy się wraz z rodziną i znajomymi. Po odmówieniu modlitw takich jak przy zamknięciu trumny, odmówiliśmy jeszcze różaniec, a potem modliłyśmy się w ciszy. Przychodzili też ludzie, by się pomodlić. Msza św. pogrzebowa rozpoczęła się o 13.00. Głównym celebransem był ks. Bp Andrzej Jeż. Księży było ponad 30, parę sióstr z innych Zgromadzeń, z rodziny ok. 40 osób. Ze Sromowiec – miejsca Jego częstego pobytu, przyjechali wraz z ks. Proboszczem górale ze sztandarem w strojach góralskich. Przybyła tez cała grupa sportowców (ok. 20 osób) z p. Darkiem, były też nasze dziewczynki w strojach galowych ze sztandarem i ludzi przyszło bardzo dużo. Kazanie miał nasz ks. Kapelan Ryszard Kurek. Po Mszy św. ks. Biskup musiał odjechać do Mielca na następne uroczystości, sporo księży wróciło do swoich parafii na piątkowe nabożeństwa, a myśmy się przemieścili na cmentarz. Pogoda była więcej niż piękna. Przy ul Poniatowskiego czekały dwa duże autokary „WACTUR” dla ludzi starszych, młodzież poszła na cmentarz na piechotę. Uformował się „zmechanizowany” kondukt pogrzebowy: najpierw samochód tzw. „drogówka” – karawan – samochód najbliższej rodziny – dwa autokary – i znów „drogówka”. Wolno jechaliśmy pustymi ulicami, bo policja zatrzymała na ten czas ruch drogowy. A przejechać musieliśmy przez dwa bardzo ruchliwe skrzyżowania: na ul. Królowej Jadwigi i na ul. Rejtana, oraz skręcić w ul. Śniadeckich, która to ulica jest wyłączona z ruchu – wjazd mają tylko samochody nie przekraczające 2,5t. My jednak zdobyłyśmy pozwolenie na wjazd autokarami przy obstawie policji. Na cmentarz doszło jeszcze trochę ludzi tak, że na pogrzebie było ok. 300 osób. Pogrzeb prowadził ks. Proboszcz Kazimierz Markowicz. Ks. Kanonik pragnął być pochowany w grobie swego dziadka zmarłego przeszło 50 lat temu. Tak się też stało. Przepiękne wieńce, znicze, a przede wszystkim modlitwy stawały się wyrazem wielkiej wdzięczności temu Kapłanowi za Jego posługę przy ołtarzu, w konfesjonale i na katechizacji…
A nam w kaplicy brakuje ołtarzu cichej, zamodlonej postaci starego, uświęconego już Kapłana na wózku inwalidzkim, który tyle razy odprawiał Mszę św. „za siostry tego klasztoru”. Teraz w niebie mamy nowego orędownika.